W nocy z 7 na 8 kwietnia z Marek wyruszyła Dość Konkretna Droga Krzyżowa. Koniec DKDK był przewidziany w Loretto k/Wyszkowa. Droga Krzyżowa inspirowana Ekstremalną Drogą Krzyżową została zorganizowana dla chętnych nauczycieli oraz rodziców uczniów katolickiego liceum i gimnazjum w Markach. Wzięli w niej udział również uczniowie oraz osoby zaprzyjaźnione z michalickimi szkołami w Markach. W sumie 37 osób. Niżej relacja z Dość Konkretnej Drogi Krzyżowej.
Godzina 17. Zgodnie z planem mieliśmy wyruszyć. Kilka osób z Warszawy dzwoni, że na moście duży korek. Czekamy. Dziesięć minut później meldują się. W kaplicy Katolickiego Liceum w Markach trzydzieści siedem osób plus pan Marek Sobieszczański, który opracował trasę oraz ks. Grzegorz Sprysak – duchowy opiekun na trasie oraz autor rozważań. Ks. Marcin Różański błogosławi nas na drogę i obiecuje pojawić się na niej.
Po modlitwie wychodzimy pod figurę Matki Bożej na zdjęcie. Później w drogę. Prowadzi Magda, uczennica pierwszej klasy gimnazjum. Jest jedną z osób, które uczestniczą w zajęciach z survivalu i świetnie zna trasę. Trasa biegnie z dala od większych szlaków komunikacyjnych. Głównie wśród lasów i pól.
Pierwszy postój pod przydrożną kapliczką i pierwsze dwie stacje Drogi Krzyżowej. Każdy uczestnik posiada mapę z głównymi punktami Dosyć Konkretnej Drogi Krzyżowej, dokładny opis trasy (gdzie skręcić, jakie są cechy charakterystyczne trasy) oraz rozważania Drogi Krzyżowej. To jedyna stacja jaką odprawiamy wspólnie. Następne każdy odprawia indywidualnie w swoim czasie.
Pierwsze 10 km idzie bardzo dobrze. Czasami po drodze ktoś nas zaczepi zdzwiony nocną wyprawą. Ludzie mówią do ks. Grzegorza „Szczęść Boże”. Później u coraz większej ilości osób widać zmęczenie. Ale morale jeszcze wysokie. Mimo możliwości samodzielnego pokonania trasy ludzie chcą iść w grupie. Na początku grupy uczniowie naszego gimnazjum i liceum. Nadają całkiem niezłe tempo. 25 km pokonujemy w cztery i pół godziny. Po tym dystansie ks. Dyrektor wraz z bratem Michałem przywożą na stację benzynową bułeczki i gorącą herbatę. Wszystkim bardzo to pomaga. Informacja, że połowę trasy mamy już za sobą jedni przyjmują entuzjastycznie („to już pół!”) inni z westchnieniem („jeszcze tyle samo?!”). Jak w życiu.
Idziemy dalej. Po północy wyraźnie spada tempo. O pierwszej w nocy pan Paweł wraz z bratem Michałem przywożą pyszny żurek. To podnosi morale, jednak po postoju tempo słabe. Ale i śpieszyć nie ma się po co. Msza w Loretto dopiero około 7.30, a to już tylko 15 km. Ostatnie 15 km okazało się wymagające. Nie dlatego, że pod górkę czy po błocie. Po dystansie 35 wcześniej. Siły już nie te i senność bierze. Ktoś nawet jęknął: „po co mi to było?”. Ale idziemy, rozważamy kolejne stacje. Rozważania bardzo krótkie, ale dające do myślenia.
Ostatnie pięć kilometrów wiele osób pokonało resztami sił. W Loretto czekała na nas gorąca kawa i herbata. Chętnie korzystamy. Wiele twarzy tak zmęczonych, że ktoś powiedział, że wyglądają jak na kastingu do filmu „Noc żywych trupów”. O 7.30 przyjechał ks. Dyrektor i mogliśmy urzędniczyć we Mszy świętej podczas której każdy uczestnik otrzymał kopię stauroteki – relikwiarza Krzyża świętego z X wieku. W trakcie Mszy i po niej nie było już marudzenia, walki z bólem i bezsennością. Była radość i duma, że daliśmy radę. Pokonaliśmy słabości dla Chrystusa.